sobota, 5 października 2013

Rozdział 22

Stacy zajęta czytaniem siedziała w pokoju wspólnym Gryffindoru. Mimo faktu, że była Ślizgonką, dormitorium dzieliła z Annabeth, która należała do Domu Lwa.
Dziewczynę bardzo pochłonęła lektura. Na co dzień uwielbiała czytać, jednak ostatnio nie miała na to zbytnio czasu. Draco był dzisiaj czymś zajęty, a Annabeth nie widziała od samego rana. Pozostał jej, więc tylko powrót do ostatnimi czasy ulubionej książki.
On - gangster, ona - wrażliwa dziewczyna, zakazana miłość. Oklepana historia, mimo wszystko dziewczyna uwielbiała ją.
W zupełności oddała się lekturze, gdy usłyszała na korytarzu dźwięk kółek od walizki.
Odłożyła książkę na bok, po czym spojrzała w stronę wyjścia z pokoju wspólnego.
Portret Grubej Damy otworzył się i oczom Stacy ukazała się drobna brunetka ciągnąca za sobą wielką różową walizę.

- Moor? Jak miło cię widzieć. - brunetka uśmiechnęła się specyficznie.

- Simmons? Ja nie mogę tego samego powiedzieć o tobie. - Ślizgonka zlustrowała dziewczynę wzrokiem.

- Skąd ta niechęć do mojej osoby? - Rosalie złapała się pod boki, po czym spojrzała rozmówczyni prosto w oczy.

- Zastanówmy się... patrzę na Ciebie i odechciewa mi się wszystkiego. Sam fakt, że jesteś wywołuje tą niechęć. - dziewczyna ponownie sięgnęła po książkę, po czym kontynuowała czytanie.

- No cóż, będziesz musiała się przyzwyczaić do mojego "bycia" - Simmons zaakcentowała dobitnie ostatnie słowo.

- A co cię sprowadza do Hogwartu? - spytała, nie podnosząc przy tym wzroku z nad książki.

- Dawni przyjaciele... no wiesz... - Rosalie zachichotała. Słowa, które wypowiadała, mimo sensu nie brzmiały zbytnio inteligentnie.

- Przyznaj, ty nie masz przyjaciół. - Stacy spojrzała przez ramię na brunetkę.

- A taki Neville na przykład? Przyjaźnimy się. - dziewczyna uśmiechnęła się promiennie.

- Oh, daj spokój. - Moor wywróciła oczami. - on cię nawet nie lubi.

- Czyżby? - Simmons założyła ręce na piersi i oparła się o ścianę.

- Wierz mi.

- Z reguły nie wierzę ludziom. - dziewczyna rozejrzała się po pomieszczeniu.

- Dlatego właśnie nie posiadasz przyjaciół. - Stacy chwyciła w dłoń książkę, po czym opuściła pomieszczenie.
 
***
 
Annabeth wraz z Neville'em siedziała w jego dormitorium. Chłopak pierwszy raz od bardzo dawna "odłożył" siostrę na drugi tor, by poświęcić czas dziewczynie. Ta wtulona w niego zapominała o jakichkolwiek zmartwieniach, o uczuciu do George'a, o  zapowiedzianym przyjeździe Rosalie.

 
- Ann... chciałem cię o coś spytać, może nawet poprosić. Tak, to zdecydowanie będzie prośba... - Longbottom spojrzał na dziewczynę, uśmiechając się z zakłopotaniem.
 
- Tak? - popatrzyła na Neville'a z zaciekawieniem.
 
Chłopak przygryzł wargę, otworzył usta, by coś powiedzieć, jednak ponownie je zamknął.
 
- Coś się stało? - spytała z troską w głosie.
 
- N-nie... - zająkał się. - chciałem po prostu cię o coś poprosić. Jeśli nie będziesz chciała, to zrozumiem.
 
- Neville...
 
- Chciałem odwiedzić rodziców. Zazwyczaj robiłem to sam albo z Suzie, ale chciałem... żebyś tym razem ty ze mną tam poszła...
 
Annabeth uśmiechnęła się delikatnie, po czym przytuliła chłopaka.
 
- Oczywiście, że z tobą pójdę. - czuła się... wyróżniona. Neville rzadko kiedy w jej obecności wspominał o rodzicach. Jeśli już to robił w jego oczach panował smutek, jego dolna warga drgała.
 
- Dziękuję. - wyszeptał, tuląc do siebie dziewczynę.

 
***
 
Do­konując wy­boru pod presją nig­dy nie wy­bie­rze­my dobrze.
Zdanie to bardzo trafnie opisywało dotychczasowe życie Dracona Malfoya.
Niedoceniany, odrzucony, zawsze musiał być najlepszy, nie wnosić żadnej skazy na nienaruszony ród Malfoyów.
Czy było mu łatwo, gdy nigdy tak naprawdę nie mógł być sobą?
Wymuszona wrogość, której nauczył go ojciec.
Nie był "zły" bo chciał, był taki bo tą cechę wpajał mu od dziecka Lucjusz.
Duma z syna, której tak naprawdę nigdy nie było.
Brak komplementów...
To wszystko przyczyniało się do tego jaki stawał się chłopak.
Jak dokonać dobrego wyboru skoro wszyscy wokół mówią, że i tak będzie on tym niewłaściwym?
Jak przeciwstawić się komuś kogo mimo wszystko się kocha?
Malfoy kochał ojca, kochał go ponad wszystko, bo tak właśnie jest z każdym dzieckiem.
Nie ważne co się stało, to zawsze był i będzie człowiek, który dał mu życie.

Chłopak leżał na łóżku w swoim dormitorium myśląc. O wszystkim i o niczym. O swojej miłości do Stacy, o tym jakim zaufaniem ją darzy, jak wielką rolę gra w jego życiu. Kochał ją. Jej uśmiech, błysk w oku, rumieniec na policzkach, gdy prawiło jej się komplementy. Całkowicie pogrążył się w zadumie, gdy jak to w życiu bywa sprawdziło się powiedzenie "o wilku mowa".

- Draco! Zołza jest w pokoju wspólnym! - dziewczyna stanęła w drzwiach z książką w dłoni.

- Zołza? A! Rosalie, tak? - chłopak zaśmiał się.

- Mhm, mhm. - Stacy pokiwała szybko głową.

- Ann wie, że przyjechała?

- Poszła gdzieś z Neville'em... - brunetka uśmiechnęła się siadając obok chłopaka.

- To chyba dobrze, że znowu spędzają ze sobą czas, nie? - Draco przytulił do siebie dziewczynę.

- Zależy dla kogo. - założyła kosmyk włosów za ucho.

Chłopak uniósł jedną brew, nie wiedząc zbytnio o co chodzi dziewczynie.

- George. - uśmiechnęła się.

- I wszystko jasne. - Draco zaśmiał się. - On naprawdę jeszcze nie dał sobie spokoju?

- Wiesz... nie jest grzechem kochać. Ann jest szczęśliwa z Neville'em, a George chciałby być szczęśliwy z Ann. Nikomu nie dogodzisz. - Stacy splotła swoje palce z jego.

- A czego chce Annabeth?

Stacy wzruszyła ramionami. Widziała radość w oczach przyjaciółki, gdy ta przebywała z Longbottomem, ale widziała też smutek, gdy chłopak poświęcał całą swoją uwagę Suzie. Smutek ten zawsze przerywał rudzielec i uśmiech wracał na usta Ann.

- Nie wiem czego ona chce, ale ja chcę jej szczęścia. - Moor uśmiechnęła się, po czym wtuliła w chłopaka.

***
 
Trzymając się za rękę Annabeth i Neville weszli po schodach na IV piętro kliniki Świętego Munga.

Wielka, lekko pokryta rdzą tablica z napisem "Urazy pozaklęciowe" przyprawiała o dreszcze każdego gościa szpitala.

Para weszła do sporej rozmiarami sali. Mnóstwo parawanów, krzątających się uzdrowicieli.

- Pan Longbottom! - zagaił entuzjastycznie jeden z czarodziejów się tam znajdujących.

- Dzień Dobry. - Neville uśmiechnął się bez przekonania, ścisnął dłoń dziewczyny, po czym ruszył z nią w kierunku niewielkiego zamszowego parawanu w kolorze wiśni. - To tutaj.
 
Ann spojrzała na chłopaka, widziała niepokój w jego oczach. Bał się, wiedziała, że tak było, jednak nie znała powodu jego lęku. Bał się co dziewczyna pomyśli o jego rodzicach? Bał się, że nie wytrzyma i zacznie przy niej... płakać? Płacz jest przecież rzeczą ludzką, łzy leżą w naszej naturze. To nie oznaka słabości, to oznaka uczuć.

Chłopak odsunął dłonią materiał parawanu, na łóżku siedziała drobna kobieta w koszuli nocnej. Miała wychudzoną i wyniszczoną twarz, siwe kosmyki włosów zsuwały się na jej duże podkrążone oczy.
 
- Cześć mamo. - chłopak zbliżył do kobiety patrząc na nią z troską w oczach.

Alicja nie odezwała się ani słowem, podniosła lewą dłoń i delikatnie musnęła nią dłoń syna.

 - Chciałem ci kogoś przypomnieć mamo. - Neville uśmiechnął się, spojrzał w kierunku Ann, dając jej znak, by podeszła.

Dziewczyna stanęła obok bruneta, wyciągnęła lewą dłoń w kierunku kobiety.

 
Ku zdziwieniu chłopaka Alicja podała Annabeth dłoń, po czym z powrotem umiejscowiła ją na łóżku.

- Pamiętasz Ann, mamo? Jej tatę? Mamę? Ty i tata przyjaźniliście się z nimi. Pamiętasz? - chłopak usiadł obok matki uśmiechając się do niej.
 
Annabeth usiadła na przeciwko syna i jego rodzicielki, patrząc na nich.

- Gdzie tata? - spytał cicho Neville wiedząc, że zapewne nie uzyska odpowiedzi. 

Kobieta nic nie mówiła, patrzyła na syna, po czym położyła swoją dłoń na jego dłoni.

Ann spojrzała na chłopaka, widziała jego niewinne, bezbronne, smutne oczy watrzone w matkę. Wiedziała, że ta chwila powinna być poświęcona wyłącznie ich dwójce, wyłącznie synowi i kochanej przez niego rodzicielce.
 
- P-poszukam go. - Ann uśmiechnęła się ciepło, po czym odsuwając materiał parawanu opuściła "pokój".

Stała na środku sali w której za kotarami leżało mnóstwo ludzi. Większość z nich znajdowała się tu przez popleczników Voldemorta. Jak jeden człowiek mógł przysporzyć tyle bólu i smutku tak wielu ludziom? Wspaniałym czarodziejom, ich krewnym...

Dziewczyna stała tak przez chwilę rozmyślając, gdy jej uwagę przykuł ciemnowłosy mężczyzna wyglądający zza parawanu.

Annabeth od razu rozpoznała te oczy, były tak samo niebieskie, tak samo głębokie jak oczy jej ukochanego. To musiał być nie kto inny jak Frank Longbottom.
 
Blondynka uśmiechnęła się ruszając w stronę byłego aurora.
 
- Mogę? - spytała cicho, odsuwając dłonią materiał zasłony wokół jego łóżka.
 
Frank uśmiechnął się. Dziewczyna uznała to za pozwolenie.
 
Usiadła na przeciwko niego odwzajemniając uśmiech.
 
- Pamięta mnie pan?
Mężczyzna nic nie mówił, patrzył to na włosy dziewczyny, to w jej zielone oczy.

- Pamięta pan mojego tatę? Anthony Lewis. Pamięta pan? - dziewczyna spojrzała w oczy mężczyzny. Mimo tak dużego podobieństwa równie bardzo różniły się od oczu jej ukochanego. W oczach Neville'a widać było skaczące ogniki, chęć do życia... u Franka pełne były one smutku, błękitna głębia pozbawiona radości.
 
- Ma pan wspaniałego syna, który mimo wszystko nadal nie potrafi uwierzyć w siebie. - dziewczyna patrzyła na mężczyznę, który wydawał się słuchać jej z zaciekawieniem. - Kocham go, kocham go z całego serca proszę pana. Kocham, gdy się uśmiecha, gdy często tak uroczo się jąka. Czuję się przy nim bezpieczna, czuję się przy nim... wyjątkowa.

Frank uśmiechnął się nic przy tym nie mówiąc. Ann mimo wszystko wiedziała, że on ją rozumie, nie musiał nic mówić, słuchał jej, czuła to.

- Obiecuję panu, że będę przy nim... będę zawsze. - wstała, uścisnęła mężczyźnie rękę, po czym wyszła z "pomieszczenia".

Ruszyła w kierunku parawanu mamy chłopaka, który znajdował się praktycznie na przeciwko. Odsunęła bezdźwięcznie materiał, chłopak jej nie zauważył, trzymał matkę za rękę, patrzył jej w oczy i opowiadał.

- Jesteśmy z Ann razem już prawie rok mamo... - Neville uśmiechnął się do kobiety. - Kocham ją, kocham ją najbardziej na świecie. Znaczy, ciebie kocham najbardziej mamo... wiesz to przecież... kocham was obu. Ciebie i tatę... i Ann. Ona jest dla mnie całym światem... - dziewczyna stała z boku i przyglądała się chłopakowi, który namiętnie rozprawiał o uczuciu, którym ją darzy. Była wzruszona. Każde słowo, które wypowiadał docierało prosto do jej serca i tam zostawało. - Mówiąc ideał, myślę o niej. Któregoś dnia uklęknę przed nią i spytam, czy chce być ze mną na zawsze. Nie wiem czy się zgodzi, ale wierzę, że tak będzie... To właśnie z nią chcę spędzić resztę życia mamo...
 
Annabeth nie chciała, by chłopak dowiedział się, że podsłuchiwała. Czuła się trochę źle z faktem, że nie dała znać o swojej obecności. Wyszła po cichu zza kotary i usiadła na ławce w korytarzu.
 
Tymczasem Neville patrzył na matkę uśmiechającą się do niego. Kobieta puściła rękę chłopaka, wstała z łóżka i podreptała do szafki nocnej stojącej tuż przy nim. Otworzyła górną szufladę i wyjęła z niej małe zawiniątko. Z powrotem usiadła na łóżku spoglądając na syna.
 
Chłopak również patrzył na matkę. Zastanawiał się, czy ona wie kim on jest. Babcia zawsze mówiła mu, że został tak jakby wymazany z pamięci rodziców, ale on w to nie wierzył. Alicja nie patrzyłaby tak na niego, gdyby czuła, że jest on dla niej obcym człowiekiem.
Kobieta położyła zawiniątko tuż przed synem i wydukała z siebie coś na kształt "proszę".
          
Dolna warga chłopaka zadrżała, Alicja rzadko kiedy cokolwiek mówiła, to znaczy owszem, mówiła, ale zazwyczaj nic z tego nie mógł zrozumieć.
Spojrzał na małe "coś" leżące przed nim, wziął w drżące dłonie pakunek i rozwinął go.
          
- P-pierścionek? - spojrzał na przedmiot znajdujący się w jego dłoniach, jego oczy zaszkliły się. Augusta podczas każdej wizyty u Świętego Munga mówiła mu, że matka nie rozumie co chłopak do niej mówi. Słucha, bo słucha... nic więcej. - Chcesz... żebym dał... go Ann?
Kobieta uśmiechnęła się i ponownie położyła swoją dłoń na dłoni syna.
 
- Kocham cię mamo... - chłopak schował pierścionek do kieszeni. - Dziękuję...
 
__________________________________________________________________
 
Witam, witam.
Od dobrych 2 tygodni rozdział, który właśnie czytaliście był gotowy.
Myślałam, że uda mi się coś dodać, coś odjąć, żeby był "dobry".
Co chwilę coś dopisywałam, a potem to usuwałam.
Jedyne co mi się w nim podoba to moment, gdy Ann i Neville są w Klinice Świętego Munga.
Nic więcej, nic więcej.
Nie wiem kiedy pojawi się kolejny rozdział, możliwe, że nawet w okolicach grudnia.
Za wszystkie błędy w rozdziale przepraszam, poprawiajcie mnie w komentarzach.
Dziękuję, pozdrawiam.
Annabeth Lewis



wtorek, 13 sierpnia 2013

Rozdział 21

- Bo... mieszkać z nami będzie... - Suzie wbiła wzrok w podłogę. - ty ją znasz Ann, ja ją znam, no i Neville ją zna...

- Proszę nie mów mi, że... - dziewczyna spojrzała na przyjaciółkę. 

- Rosalie Simmons - spojrzenia siostry Longbottoma i jego dziewczyny spotkały się.

- Żartujesz, tak? To głupi żart, prawda?

Ann ukryła twarz w dłoniach. Myślała, że na jakiś czas pozbyła się tej wrednej Simmons, a jednak dany czas już widocznie minął. Dlaczego właśnie Hogwart? Jest przecież tyle magicznych szkół. Nagle w głowie dziewczyny zaświtała myśl. Neville! Od razu wszystko stało się jasne, to właśnie dlatego wybrała tą szkołę. Mimo przeprosin, które jej złożyła, Rosalie nadal chciała ją zniszczyć .
- Ann! - Weasley wyrwał dziewczynę z zamyślenia.

- Hmm?

- Powiesz mi kim jest ta cała Ro... wasza nowa współlokatorka? - spojrzał na Annabeth wyczekując odpowiedzi.

- Nie pamiętasz? Byliśmy odwiedzić Neville'a w domu u jego babci, Augusty. Rosalie otworzyła nam drzwi, kleiła się do niego. Naprawdę nie kojarzysz? - zeszła z kolan chłopaka i usiadła obok.

- A! U... - chłopak wzdrygnął się, gdy przypomniał sobie kim jest panna Simmons. Pamiętał ile bólu i łez przysporzyła wtedy Annabeth.

- "U" to dość delikatne określenie tego co właśnie teraz czuję. - blondynka skrzywiła się.

- Nie martw się mała. - przyjaciel przytulił do siebie Ann.

Suzie przyglądała się tej scenie z lekkim niesmakiem. Wydawało jej się, że George na zbyt wiele sobie pozwalał w stosunku do Ann. Blond gryfonka cały czas była w związku z Neville'm.  Dla Suzie stanowili oni parę idealną, no może nie licząc Stacy i Draco, którzy byli związkiem idealnym ponad wszystkie inne.

- Widziałaś dziś Stacy? - Annabeth spojrzała na przyjaciółkę.

- Pewnie jest gdzieś z Malfoyem. - Suzan wzruszyła ramionami.

- Oh, tyle mogłam się domyślić sama. - dziewczyna wstała z łóżka i wyszła z pokoju. Ruszyła korytarzem do pokoju wspólnego Ślizgonów.

W pomieszczeniu została tylko Suzie i George.

- Więc... - dziewczyna zaczęła.

- Tak? - rudzielec spojrzał na siostrę Longbottoma.

- Czy czujesz coś do Ann? - spytała szybko.

- Tak. - tym razem odpowiedział oznajmiająco.

- Oh, a co dokładniej?

- Ona jest dla mnie kimś więcej niż tylko przyjaciółką. Zawsze kiedy życie wymyka mi się spod kontroli, kiedy nie wiem, gdzie zmierzam. Idę do niej, patrzę w jej głębokie oczy i wtedy wiem, że mam coś dzięki czemu nigdy nie zginę.

- To urocze... muszę już iść George. - Suzie uśmiechnęła się sztucznie, po czym wyszła z pomieszczenia.

 
***
 
Tak jak podejrzewała Suzie, Stacy spacerowała z Draco po korytarzach Hogwartu. Wtulona w chłopaka nie odczuwała żadnych zmartwień. Jedyną rzeczą, a właściwie uczuciem, które wtedy czuła, była miłość. Szli właśnie w stronę pokoju wspólnego Ślizgonów, gdy ktoś złapał Moor za ramię.
 
- Stacy! Tu jesteś! - wysapała Ann.
 
- Coś się stało? - dziewczyna uśmiechnęła się do przyjaciółki.
 
- Co? A... tak! TAK! - Annabeth złapała się pod boki.
 
- Draco... zostawisz nas na chwilę? - Stacy spojrzała na chłopaka.
 
- Na chwilę. - odparł Ślizgon, po czym ruszył w kierunku pokoju wspólnego domu Węża.
 
- Na długą chwilę! - blondynka krzyknęła za nim.
 
- Co się stało Ann? - Stacy spojrzała na przyjaciółkę.
 
- Bo wiesz... Suzie powiedziała mi z kim będziemy dzieliły pokój. - dziewczyna wbiła wzrok w podłogę.
 
- To mów! - brunetka niemal wykrzyczała podekscytowana.

- Po co ten entuzjazm? Rosalie Simmons, mówi ci to coś?

Stacy złożyła usta w literę "o", wpatrując się w przyjaciółkę.

- C-co?!

- Tak właśnie, moja reakcja była bardzo zbliżona do twojej. Może ciut bardziej gwałtowna, ale podobna. - Annabeth uśmiechnęła się ponuro.
 
 - Co chcesz z tym zrobić? - Stacy spytała cicho.

- Chodzi Ci o Rosalie?

- Nie Ann. Chodzi mi o wczorajszą kolację. Kotlety były strasznie żylaste, nie sądzisz? - dziewczyna wywróciła oczami.

- Oh, przestań być ironiczna. - Lewis złapała się pod boki. - Na początek... postaram się ułożyć sobie w głowie wszystko co mi ją aktualnie zaprząta.

- Mianowicie? - Stacy spojrzała na przyjaciółkę.

Mianowicie chodzi mi o to co teraz czuję. Właściwie to nie czuję nic, albo inaczej, czuję za dużo. Czuję zbyt wiele do zbyt wielu osób, bo prawdziwą miłością można darzyć tylko jedną osobę.
Pewnie zastanawia Cię teraz kim jest ta druga osoba, prawda Stacy? Gdyby to nie były moje myśli, tylko prawdziwa rozmowa, to zapewne bym ci tego nie powiedziała. Jednak sytuacja na to pozwala, więc słuchaj uważnie. George Weasley. Tak właśnie Stacy, George Weasley znowu zdobył moje serce. Nie wiem czy to miłość czy zauroczenie, ale wiem, że czuję się źle. Kocham Neville'a, ale czuję się zaniedbywana Stacy. Poświęcasz cały swój czas Draco, jestem zazdrosna. O Draco, o Suzie, o wszystkich. Chcę mieć Was przy sobie, chcę ciebie gadającej całą noc jak najęta, chcę Neville'a, który narzeka na warunki panujące w cieplarni. Jednak nie zawsze ma się to czego się chce. Nie chodzi tu o to, że nie chcę George'a. Kocham go, jednak już nie jak starszego brata. Wydaje mi się, że to już chyba całe "mianowicie", którym chciałam się z tobą podzielić.

- Annabeth! - Stacy złapała zamyśloną przyjaciółkę za ramię.

- Mianowicie... nie zaprzątaj sobie mną głowy. Na razie. - dziewczyna uśmiechnęła się.

- Skoro tak mówisz, nie będę wnikać. Na razie...

- Dziękuję. - blondynka przytuliła przyjaciółkę.

- Nie ma za co... ej... Ann...

- Tak, możesz już iść do Draco. - dziewczyna zaśmiała się.

- Dziękuję. - Stacy uściskała przyjaciółkę i pobiegła w stronę pokoju wspólnego.

 
***
 

Przyjaciele przychodzą i odchodzą, lecz samotność pozostanie z tobą na zawsze.
Siedząc na podłodze korytarza i udając, że wszystko jest dobrze, Annnabeth nie okłamywała innych, okłamywała samą siebie.
Kolejny dzień, kolejny wschód słońca nie był dla niej tym samym. Czuła się inna, czuła się sama.
Krótka rozmowa ze Stacy mimo wszystko nie poprawiła jej humoru tak, jak robiła to zazwyczaj.
Wiedziała, że jedyna osoba, która teraz może poprawić jej humor to G... to Neville.
Dlaczego pomyślałam o George'u?
Dziewczyna złapała się za głowę i mocniej pociągnęła za końce swoich włosów.
Wstała z posadzki i ruszyła korytarzem do pokoju wspólnego Gryfonów.
Przeszła przez dziurę w portrecie Grubej Damy i rozejrzała się dookoła.
Skoro nie ma go tutaj...
Ann z powrotem stanęła na szkolnym korytarzu, rozglądając się to w jedną, to w drugą stronę, wpadła na pomysł gdzie może być jej ukochany.

Po cichu otworzyła drzwi do cieplarni. W wielkim pomieszczeniu przypominającym szklarnię było mnóstwo roślin. Tykwobulwy, dopiero co przesadzone Mandragory, Dyptam, od którego po całym pomieszczeniu roznosił się balsamiczny zapach.
Neville stał tyłem do drzwi, podlewał, przesadzał, wykonywał dużo czynności naraz.
Ann podeszła do niego po cichu i przytuliła. Dziewczyna wtulając się w niego czuła głęboki zapach gleby, który lekko drażnił jej nozdrza.

- Ann... - chłopak uśmiechnął się, wytarł o spodnie brudne od ziemi dłonie i przytulił dziewczynę.

- Stęskniłam się. - Annabeth wtuliła się mocno w chłopaka, nie chciała go puścić, nie chciała odejść od niego na krok.

- Przepraszam. - ucałował dziewczynę w czoło.

- Za?

- Za Suzie, poświęcam jej za dużo czasu, ale proszę, zrozum, potrzebuje mnie teraz.

- Rozumiem. - nie rozumiała. Jasne, to jego siostra, ale... ja chcę, żeby był przy mnie cały czas, zawsze kiedy go potrzebuję.

- Dziękuję. - uśmiechnął się i pocałował dziewczynę delikatnie. - Obiecuję, że za jakiś czas... to tobie będę poświęcał każdą chwilę, ale na razie, muszę jej pomóc.

- Dobrze... - dziewczyna była.... była zła, była zazdrosna. Nie pokazywała tego, bo... bo to głupie. Być zazdrosną o siostrę chłopaka? O przyjaciółkę? No właśnie, przyjaciółkę. Czy Suzan nadal jest nią dla Ann? Dobra znajoma, ale... nie przyjaciółka. Już od jakiegoś czasu nią nie jest.

- Więc, wszystko u Ciebie dobrze? - spytał chłopak z troską w głosie.

- Mhm. - skłamała. Cały czas miotała się z uczuciami. Wiadomo, że Neville był jej miłością, ale George... prędzej czy później musiała to przyznać. Annabeth Lewis zauroczyła się w George'u Weasley'u.
 
 
***
 
Skoro już mowa o George'u.  Chłopak siedział w pokoju Annabeth, rozglądał się, myślał. 
Jednym z głównych tematów zaprzątających jego głowę, była dziwna do opisania samotność.
To właśnie samotność była przy chłopaku każdego dnia, od śmierci jego brata - Fred'a.
Uczucie, którego nie da się opisać, ukłucie w sercu na myśl o wspólnie przeżytych chwilach.
Zanik jakichkolwiek pozytywnych uczuć.
Przez pierwsze tygodnie, ba! Przez pierwsze miesiące chłopak chciał... chciał po prostu umrzeć.
Życie bez przyjaciela, bez jego wiernej kopii, która rozumiała go bez słów.
Patrząc na niebo George czuł się jak w piekle. Nic dookoła nie było takie jak za dawnych lat. 
Kiedyś... Fred był przy nim codziennie. Jedno chrząknięcie i obok chłopaka pojawiało się jego lustrzane odbicie. Ta sama rozczochrana czupryna, ten sam błysk w oku, promienisty uśmiech.
Z dnia na dzień wszystko się pogarszało. George nie miał przy sobie nikogo. Potem ta cała sprawa z Rothson'em, to co Weasley mu zrobił... i wtedy pojawiła się Ann. Jej uśmiech momentalnie potrafił poprawić rudzielcowi humor. Kochał ją, tak strasznie ją kochał. Zasypiał myśląc o niej. Mimo tego co mówił wszystkim od ich zerwania, nie zapomniał, nigdy o niej nie zapomniał. Każdego dnia wierzył, że się uda, że któregoś dnia, spojrzy jej w oczy i powie to co naprawdę czuję.
Kocham cię Annabeth Lewis. Kochałem cię cały ten czas. Wiem, że nic do mnie nie czujesz, że jestem dla ciebie jak starszy brat, ale... ja patrząc na ciebie... widzę ideał, widzę coś czego nie widziałem nigdy w żadnej dziewczynie. To ty sprawiasz, że się uśmiecham Ann, to dzięki tobie świeci dla mnie słońce. Ty jesteś moim słońcem, które nigdy nie zachodzi, jesteś niebem.
Tak, to właśnie jej powiem. Mówił sobie za każdym razem, gdy patrzył na nią, gdy przytulała go, gdy wypłakiwała się w jego ramię.
Nie potrafił patrzeć w jej smutne oczy, nie potrafił znosić jej cierpień. Czuł się jednak źle z faktem, że jest tylko po to, by pocieszać. Bolało go to, że nie może złączyć ich ust w czułym pocałunku, być niewinnym, gdy ktoś ich na tym nakryje.
Jednak George wiedział, wiedział, że dopóki wierzy, wszystko może się udać.
 
 ***

 
Draco siedział razem ze Stacy w swoim pokoju. Ucieszył ich fakt, że żaden ze współlokatorów chłopaka nie urzędował tam aktualnie. Dziewczyna nie przepadała za Ślizgonami (nie licząc Dracon'a). Irytowali ją wszyscy i każdy z osobna. Ich wrogość, nietolerancja. Stacy czasem dziwiła się, dlaczego trafiła do Domu Węża. Była inna niż uczniowie Slytherinu, była dobra.
 
- Czego chciała od Ciebie Annabeth?

- Nic wielkiego. Powiedziała mi tylko kto będzie z nami w dormitorium. - Stacy uśmiechnęła się.

- A więc kto będzie miał ten zaszczyt? - chłopak wbił wzrok w ukochaną.

- Rosalie Simmons, kojarzysz?

- Ta zołza? - zdziwił się Malfoy

- Tak właśnie. - Stacy zaśmiała się.

- Ale trzeba przyznać, że to całkiem ładna zołza. - wymamrotał pod nosem chłopak.

- DRACO! - dziewczyna zmierzyła go niedowierzającym wzrokiem.

- Oh, wiesz przecież, że tylko żartuję. - uśmiechnął się łobuzersko i zbliżył swoją twarz do twarzy dziewczyny.

- Czyżby? - Stacy ze złością założyła ręce na piersi.

- Tak... - twarz chłopaka spoważniała. - Ty jesteś dla mnie najpiękniejsza, najpiękniejsza na świecie.

- Jasne. - dziewczyna odwróciła się tyłem do chłopaka i prychnęła z pogardą.

- Skarbie.

Żadnej reakcji od strony dziewczyny.

- Kochanie.

Znowu nic.

- Jesteś strasznie pociągająca, gdy się złościsz. - Malfoy położył dłonie na jej talii.

- A ty nigdy nie myślisz zanim coś powiesz. - Stacy obróciła się w stronę chłopaka.

- Przepraszam, taki już jestem. Nie potrafię się, aż tak zmienić. - oznajmił, wbijając oczy w podłogę.

- Nie wymagam od Ciebie zmian Draco, nigdy ich nie wymagałam.

- A jednak pod twoim wpływem uległem lekkiej przemianie, nie sądzisz? - chłopak uniósł jedną brew, z powrotem patrząc na dziewczynę.

- Czy ja wiem... nadal jesteś... bezczelny, zbyt pewny siebie, złośliwy. - dziewczyna zaczęła wyliczać na palcach.

- Ale... - chłopak wcisnął dłonie do kieszeni, po czym spojrzał w oczy ukochanej.

- Ale tak czy inaczej muszę przyznać, że to właśnie takiego cię kocham.

Draco pochylił się i pocałował dziewczynę delikatnie w kąciki ust.

 
                                                                                                                                                                      

Oto i jest 21 rozdział.
Kompletnie nie miałam na niego pomysłu.
Był trochę wymuszony, nie powiem, że nie.
Pisałam go długo, za długo, chociaż może to i lepiej?
Rozdział dość pokaźny jak na większość, tych, które tutaj zamieszczam.
Rozdział 22 zamierzam napisać jeszcze dłuższy i mam już na niego pomysł.
Jak pewnie zauważyliście (albo i nie) usunęłam ponad 100 rozdziałów!
Były one tragiczne, wierzcie mi.
Rozdziały, które zawierały może 5 zdań i mnóstwo emotikon?
To nie najlepszy poziom.
Nie było tam, ani ładu, ani składu.
Na dodatek przesłodzone notki, nieudane rysunki.
O!
Zrobiłam również nową:
- Myślodsiewnię
-Prolog
oraz nowy Zwiastun!
Mam nadzieję, że skomentujecie nowe podstrony i spodoba Wam się rozdział.
Jak już mówiłam, był trochę wymuszony, ale mimo wszystko jestem z niego dumna.
I w ogóle to dzisiaj przez dobre 2 godziny robiłam sobie Mroczny Znak, bo jak wiadomo:
Śmierciożerca ze mnie jak talala.