Stacy zajęta czytaniem siedziała w pokoju wspólnym Gryffindoru. Mimo faktu, że była Ślizgonką, dormitorium dzieliła z Annabeth, która należała do Domu Lwa.
Dziewczynę bardzo pochłonęła lektura. Na co dzień uwielbiała czytać, jednak ostatnio nie miała na to zbytnio czasu. Draco był dzisiaj czymś zajęty, a Annabeth nie widziała od samego rana. Pozostał jej, więc tylko powrót do ostatnimi czasy ulubionej książki.
On - gangster, ona - wrażliwa dziewczyna, zakazana miłość. Oklepana historia, mimo wszystko dziewczyna uwielbiała ją.
W zupełności oddała się lekturze, gdy usłyszała na korytarzu dźwięk kółek od walizki.
Odłożyła książkę na bok, po czym spojrzała w stronę wyjścia z pokoju wspólnego.
Portret Grubej Damy otworzył się i oczom Stacy ukazała się drobna brunetka ciągnąca za sobą wielką różową walizę.
- Moor? Jak miło cię widzieć. - brunetka uśmiechnęła się specyficznie.
- Simmons? Ja nie mogę tego samego powiedzieć o tobie. - Ślizgonka zlustrowała dziewczynę wzrokiem.
- Skąd ta niechęć do mojej osoby? - Rosalie złapała się pod boki, po czym spojrzała rozmówczyni prosto w oczy.
- Zastanówmy się... patrzę na Ciebie i odechciewa mi się wszystkiego. Sam fakt, że jesteś wywołuje tą niechęć. - dziewczyna ponownie sięgnęła po książkę, po czym kontynuowała czytanie.
- No cóż, będziesz musiała się przyzwyczaić do mojego "bycia" - Simmons zaakcentowała dobitnie ostatnie słowo.
- A co cię sprowadza do Hogwartu? - spytała, nie podnosząc przy tym wzroku z nad książki.
- Dawni przyjaciele... no wiesz... - Rosalie zachichotała. Słowa, które wypowiadała, mimo sensu nie brzmiały zbytnio inteligentnie.
- Przyznaj, ty nie masz przyjaciół. - Stacy spojrzała przez ramię na brunetkę.
- A taki Neville na przykład? Przyjaźnimy się. - dziewczyna uśmiechnęła się promiennie.
- Oh, daj spokój. - Moor wywróciła oczami. - on cię nawet nie lubi.
- Czyżby? - Simmons założyła ręce na piersi i oparła się o ścianę.
- Wierz mi.
- Z reguły nie wierzę ludziom. - dziewczyna rozejrzała się po pomieszczeniu.
- Dlatego właśnie nie posiadasz przyjaciół. - Stacy chwyciła w dłoń książkę, po czym opuściła pomieszczenie.
***
Annabeth wraz z Neville'em siedziała w jego dormitorium. Chłopak pierwszy raz od bardzo dawna "odłożył" siostrę na drugi tor, by poświęcić czas dziewczynie. Ta wtulona w niego zapominała o jakichkolwiek zmartwieniach, o uczuciu do George'a, o zapowiedzianym przyjeździe Rosalie.
***
Zdanie to bardzo trafnie opisywało dotychczasowe życie Dracona Malfoya.
Niedoceniany, odrzucony, zawsze musiał być najlepszy, nie wnosić żadnej skazy na nienaruszony ród Malfoyów.
Czy było mu łatwo, gdy nigdy tak naprawdę nie mógł być sobą?
Wymuszona wrogość, której nauczył go ojciec.
Nie był "zły" bo chciał, był taki bo tą cechę wpajał mu od dziecka Lucjusz.
Duma z syna, której tak naprawdę nigdy nie było.
Brak komplementów...
To wszystko przyczyniało się do tego jaki stawał się chłopak.
Jak dokonać dobrego wyboru skoro wszyscy wokół mówią, że i tak będzie on tym niewłaściwym?
Jak przeciwstawić się komuś kogo mimo wszystko się kocha?
Malfoy kochał ojca, kochał go ponad wszystko, bo tak właśnie jest z każdym dzieckiem.
Nie ważne co się stało, to zawsze był i będzie człowiek, który dał mu życie.
Chłopak leżał na łóżku w swoim dormitorium myśląc. O wszystkim i o niczym. O swojej miłości do Stacy, o tym jakim zaufaniem ją darzy, jak wielką rolę gra w jego życiu. Kochał ją. Jej uśmiech, błysk w oku, rumieniec na policzkach, gdy prawiło jej się komplementy. Całkowicie pogrążył się w zadumie, gdy jak to w życiu bywa sprawdziło się powiedzenie "o wilku mowa".
- Draco! Zołza jest w pokoju wspólnym! - dziewczyna stanęła w drzwiach z książką w dłoni.
- Zołza? A! Rosalie, tak? - chłopak zaśmiał się.
- Mhm, mhm. - Stacy pokiwała szybko głową.
- Ann wie, że przyjechała?
- Poszła gdzieś z Neville'em... - brunetka uśmiechnęła się siadając obok chłopaka.
- To chyba dobrze, że znowu spędzają ze sobą czas, nie? - Draco przytulił do siebie dziewczynę.
- Zależy dla kogo. - założyła kosmyk włosów za ucho.
Chłopak uniósł jedną brew, nie wiedząc zbytnio o co chodzi dziewczynie.
- George. - uśmiechnęła się.
- I wszystko jasne. - Draco zaśmiał się. - On naprawdę jeszcze nie dał sobie spokoju?
- Wiesz... nie jest grzechem kochać. Ann jest szczęśliwa z Neville'em, a George chciałby być szczęśliwy z Ann. Nikomu nie dogodzisz. - Stacy splotła swoje palce z jego.
- A czego chce Annabeth?
Stacy wzruszyła ramionami. Widziała radość w oczach przyjaciółki, gdy ta przebywała z Longbottomem, ale widziała też smutek, gdy chłopak poświęcał całą swoją uwagę Suzie. Smutek ten zawsze przerywał rudzielec i uśmiech wracał na usta Ann.
- Nie wiem czego ona chce, ale ja chcę jej szczęścia. - Moor uśmiechnęła się, po czym wtuliła w chłopaka.
***
Wielka, lekko pokryta rdzą tablica z napisem "Urazy pozaklęciowe" przyprawiała o dreszcze każdego gościa szpitala.
Para weszła do sporej rozmiarami sali. Mnóstwo parawanów, krzątających się uzdrowicieli.
- Pan Longbottom! - zagaił entuzjastycznie jeden z czarodziejów się tam znajdujących.
- Dzień Dobry. - Neville uśmiechnął się bez przekonania, ścisnął dłoń dziewczyny, po czym ruszył z nią w kierunku niewielkiego zamszowego parawanu w kolorze wiśni. - To tutaj.
Ann spojrzała na chłopaka, widziała niepokój w jego oczach. Bał się, wiedziała, że tak było, jednak nie znała powodu jego lęku. Bał się co dziewczyna pomyśli o jego rodzicach? Bał się, że nie wytrzyma i zacznie przy niej... płakać? Płacz jest przecież rzeczą ludzką, łzy leżą w naszej naturze. To nie oznaka słabości, to oznaka uczuć.
Chłopak odsunął dłonią materiał parawanu, na łóżku siedziała drobna kobieta w koszuli nocnej. Miała wychudzoną i wyniszczoną twarz, siwe kosmyki włosów zsuwały się na jej duże podkrążone oczy.
- Cześć mamo. - chłopak zbliżył do kobiety patrząc na nią z troską w oczach.
Alicja nie odezwała się ani słowem, podniosła lewą dłoń i delikatnie musnęła nią dłoń syna.
- Chciałem ci kogoś przypomnieć mamo. - Neville uśmiechnął się, spojrzał w kierunku Ann, dając jej znak, by podeszła.
Dziewczyna stanęła obok bruneta, wyciągnęła lewą dłoń w kierunku kobiety.
- Pamiętasz Ann, mamo? Jej tatę? Mamę? Ty i tata przyjaźniliście się z nimi. Pamiętasz? - chłopak usiadł obok matki uśmiechając się do niej.
Annabeth usiadła na przeciwko syna i jego rodzicielki, patrząc na nich.
- Gdzie tata? - spytał cicho Neville wiedząc, że zapewne nie uzyska odpowiedzi.
Kobieta nic nie mówiła, patrzyła na syna, po czym położyła swoją dłoń na jego dłoni.
Ann spojrzała na chłopaka, widziała jego niewinne, bezbronne, smutne oczy watrzone w matkę. Wiedziała, że ta chwila powinna być poświęcona wyłącznie ich dwójce, wyłącznie synowi i kochanej przez niego rodzicielce.
- P-poszukam go. - Ann uśmiechnęła się ciepło, po czym odsuwając materiał parawanu opuściła "pokój".
Stała na środku sali w której za kotarami leżało mnóstwo ludzi. Większość z nich znajdowała się tu przez popleczników Voldemorta. Jak jeden człowiek mógł przysporzyć tyle bólu i smutku tak wielu ludziom? Wspaniałym czarodziejom, ich krewnym...
Dziewczyna stała tak przez chwilę rozmyślając, gdy jej uwagę przykuł ciemnowłosy mężczyzna wyglądający zza parawanu.
Annabeth od razu rozpoznała te oczy, były tak samo niebieskie, tak samo głębokie jak oczy jej ukochanego. To musiał być nie kto inny jak Frank Longbottom.
Blondynka uśmiechnęła się ruszając w stronę byłego aurora.
- Mogę? - spytała cicho, odsuwając dłonią materiał zasłony wokół jego łóżka.
Frank uśmiechnął się. Dziewczyna uznała to za pozwolenie.
Usiadła na przeciwko niego odwzajemniając uśmiech.
- Pamięta mnie pan?
Mężczyzna nic nie mówił, patrzył to na włosy dziewczyny, to w jej zielone oczy.
- Pamięta pan mojego tatę? Anthony Lewis. Pamięta pan? - dziewczyna spojrzała w oczy mężczyzny. Mimo tak dużego podobieństwa równie bardzo różniły się od oczu jej ukochanego. W oczach Neville'a widać było skaczące ogniki, chęć do życia... u Franka pełne były one smutku, błękitna głębia pozbawiona radości.
- Ma pan wspaniałego syna, który mimo wszystko nadal nie potrafi uwierzyć w siebie. - dziewczyna patrzyła na mężczyznę, który wydawał się słuchać jej z zaciekawieniem. - Kocham go, kocham go z całego serca proszę pana. Kocham, gdy się uśmiecha, gdy często tak uroczo się jąka. Czuję się przy nim bezpieczna, czuję się przy nim... wyjątkowa.
Frank uśmiechnął się nic przy tym nie mówiąc. Ann mimo wszystko wiedziała, że on ją rozumie, nie musiał nic mówić, słuchał jej, czuła to.
- Obiecuję panu, że będę przy nim... będę zawsze. - wstała, uścisnęła mężczyźnie rękę, po czym wyszła z "pomieszczenia".
Ruszyła w kierunku parawanu mamy chłopaka, który znajdował się praktycznie na przeciwko. Odsunęła bezdźwięcznie materiał, chłopak jej nie zauważył, trzymał matkę za rękę, patrzył jej w oczy i opowiadał.
- Jesteśmy z Ann razem już prawie rok mamo... - Neville uśmiechnął się do kobiety. - Kocham ją, kocham ją najbardziej na świecie. Znaczy, ciebie kocham najbardziej mamo... wiesz to przecież... kocham was obu. Ciebie i tatę... i Ann. Ona jest dla mnie całym światem... - dziewczyna stała z boku i przyglądała się chłopakowi, który namiętnie rozprawiał o uczuciu, którym ją darzy. Była wzruszona. Każde słowo, które wypowiadał docierało prosto do jej serca i tam zostawało. - Mówiąc ideał, myślę o niej. Któregoś dnia uklęknę przed nią i spytam, czy chce być ze mną na zawsze. Nie wiem czy się zgodzi, ale wierzę, że tak będzie... To właśnie z nią chcę spędzić resztę życia mamo...
Annabeth nie chciała, by chłopak dowiedział się, że podsłuchiwała. Czuła się trochę źle z faktem, że nie dała znać o swojej obecności. Wyszła po cichu zza kotary i usiadła na ławce w korytarzu.
Tymczasem Neville patrzył na matkę uśmiechającą się do niego. Kobieta puściła rękę chłopaka, wstała z łóżka i podreptała do szafki nocnej stojącej tuż przy nim. Otworzyła górną szufladę i wyjęła z niej małe zawiniątko. Z powrotem usiadła na łóżku spoglądając na syna.
Chłopak również patrzył na matkę. Zastanawiał się, czy ona wie kim on jest. Babcia zawsze mówiła mu, że został tak jakby wymazany z pamięci rodziców, ale on w to nie wierzył. Alicja nie patrzyłaby tak na niego, gdyby czuła, że jest on dla niej obcym człowiekiem.
Kobieta położyła zawiniątko tuż przed synem i wydukała z siebie coś na kształt "proszę".
Dolna warga chłopaka zadrżała, Alicja rzadko kiedy cokolwiek mówiła, to znaczy owszem, mówiła, ale zazwyczaj nic z tego nie mógł zrozumieć.
Spojrzał na małe "coś" leżące przed nim, wziął w drżące dłonie pakunek i rozwinął go.
- P-pierścionek? - spojrzał na przedmiot znajdujący się w jego dłoniach, jego oczy zaszkliły się. Augusta podczas każdej wizyty u Świętego Munga mówiła mu, że matka nie rozumie co chłopak do niej mówi. Słucha, bo słucha... nic więcej. - Chcesz... żebym dał... go Ann?
Kobieta uśmiechnęła się i ponownie położyła swoją dłoń na dłoni syna.
- Kocham cię mamo... - chłopak schował pierścionek do kieszeni. - Dziękuję...
__________________________________________________________________
Witam, witam.
Od dobrych 2 tygodni rozdział, który właśnie czytaliście był gotowy.
Myślałam, że uda mi się coś dodać, coś odjąć, żeby był "dobry".
Co chwilę coś dopisywałam, a potem to usuwałam.
Jedyne co mi się w nim podoba to moment, gdy Ann i Neville są w Klinice Świętego Munga.
Nic więcej, nic więcej.
Nie wiem kiedy pojawi się kolejny rozdział, możliwe, że nawet w okolicach grudnia.
Za wszystkie błędy w rozdziale przepraszam, poprawiajcie mnie w komentarzach.
Dziękuję, pozdrawiam.
Annabeth Lewis