poniedziałek, 24 grudnia 2012

Rozdział 6

Na wielkim fotelu siedział drobny mężczyzna. Miał brązowe włosy, czekoladowe oczy i surowy wyraz twarzy. Ubrany w znoszony już garnitur i wielką niewymiarową muchę.

- Dzień dobry panie..., a właściwie kim jesteś ? - mężczyzna skrzywił się.

Harry znacząco odgarnął włosy, tak by Rothson zauważył bliznę spoczywającą na czole chłopaka.

- Harry...- urwał.

- Potter. - dokończył za niego Emanuel.

Chłopak na chwilę obejrzał się. Teraz zdał sobie sprawę, że jest w pokoju sam na sam z Ministrem. W myślach zwyzywał przyjaciół. W takiej chwili zostawili go samego.

- Po co tu pan przyszedł panie Potter ?

- Porozmawiać sir. - chłopak wymusił uśmiech.

- Zapewne o sprawach Hogwartu...- powiedział Emanuel wyniosłym tonem.

- Tak właśnie.

- Zatem nie mamy sobie nic do powiedzenia. Tam są drzwi. - powiedział oschle i wskazał ręką na drewniane drzwi.

- Nie sir. Chcę powiedzieć tylko, że wpiera sir ludziom nieprawdę. Voldemort się nie odrodził! Zabiłem go podczas bitwy o Hogwart i Pan dobrze o tym wie. - powiedział Harry stanowczo.

- Ale tłum szuka sensacji. Nie rozumiesz? - skrzywił się.

- I dlatego bawi się pan emocjami ludzi? Oni się boją! Nie rozumiesz tego sir?1 - chłopak wykrzyczał.

- Już dość...- Emanuel rozejrzał się.

Harry był rozkojarzony.

- Żadne dość! Pokonałem Voldemorta! SIR NIE ROZUMIE?!

- Najwidoczniej to ty nie rozumiesz. Chcę zamknąć Hogwart, chcę założyć nową szkołę. Czysty biznes synku. - powiedział pewny siebie.

- Czysty biznes? No chyba pan oszalał. Hogwart to dla dzieciaków drugi dom. Czasem to nawet jedyny PRAWDZIWY dom! Niektóre dzieci są sierotami. - Tu Harry urwał. On sam był sierotą. Był to właściwie jeden z powodów dla którego tu przyszedł. Chciał bronić swoich praw, chciał zostać razem z przyjaciółmi, mieszkać z nimi w Hogwarcie. W jedynym miejscu, gdzie bez względu na okoliczności zawsze było bezpiecznie. - Nie może ich pan pozbawić domu, nie może! - zachwiał się.

- Owszem, mogę. - Na twarzy Rothsona pojawił się chytry uśmiech. - Co to ja miałem? Ochrona. - powiedział cicho, po czym zapukał trzy razy w blat biurka przy którym siedział.

Chwilę później ni stąd ni zowąd przed Harrym pojawiła się dwójka umięśnionych ochroniarzy.
Chłopak sprawnie sięgnął po różdżkę umiejscowioną w prawej kieszeni jego płaszcza.

- Nawet nie próbuj. - ochroniarz wydobył z siebie oschle.

Przyjaciele stali pod drzwiami gabinetu. Nic nie mówili. Ciszę przerwała Ann.

- Słyszeliście to? - powiedziała.

- Co? - spytał zdziwiony Neville.

- Coś jakby krzyk? - Suzie również to słyszała.

- No tak. - Ann spojrzała na drzwi.

- Ja nic nie słyszałem. - Neville skrzywił się.

- Ja też nie. - wtrącił Draco.

- I ja. - Stacy poparła chłopaków.

- Czyli, albo coś jest z nami nie tak... - Ann zaczęła.

- Albo krzyk był na tyle przytłumiony, że słyszałyśmy go tylko my dwie., w końcu stoimy najbliżej. - Suzie dokończyła.

- Więc, co robimy ? - ponaglił Neville.

- A jeśli Harry'emu coś się stało? - Suzie spojrzała błagalnym spojrzeniem na przyjaciół.

- Dobra, mam gdzieś zasady. - Draco z całej siły naparł na drzwi. Okazało się, że one wcale nie były zamkniętę. Upadły na ziemię, a chłopak wraz za nimi z łoskotem uderzył o posadzkę w gabinecie Rothsona.

- Draco. - powiedziała z piskiem Stacy. Szybko pomogła wstać chłopakowi.

- Witam. - usłyszeli ostry głos.

To Emanuel wraz z dwójką muskularnych ochroniarzy trzymających w groźnym uścisku Harry'ego wpatrywali się w grupkę przyjaciół.

- Harry! - Suzie wykrzyczała. 

- Puśćcie go! - Ann wybiegła przed Neville'a. Suzie zrobiła to samo.

- Tak, zostawcie go! - podbiegła do jednego z ochroniarzy i popchnęła go.

- Jesteście tacy zabawni. - Rothson uśmiechnął się sztucznie.

- Możesz przestać grać z nami w tą głupią grę?! - wykrzyczal Neville.

- Od kiedy przeszliśmy na  "ty"? - wyraz twarzy Emanuela nabrał surowości i gniewu. Mężczyzna siegnął do kieszeni po różdżkę. Nie wypowiedział żadnego słowa. Poprostu skierował różdżkę w stronę Neville'a.

Ann była jednak szybsza. Wybiła się do góry i stanęła przed Neville'em. Zaklęcie trafiło w sam środek klatki piersiowej dziewczyny. Upadła, wszystko wokół zrobiło się czarne. Przestała słyszeć wszelkie głosy, słyszała tylko bicie swojego serca.

Harry przyglądał się sztywno całej scenie. Widział swoją przyjaciółkę leżącą nieprzytomnie na podłodze. Neville'a wykrzykującego wyzwiska pod adresem Rothsona. Dracona stojącego przed Stacy i chroniącego ją swoim ramieniem i Suzie wpatrującą się w niego swoimi przejrzystymi oczami.
Chciał coś zrobić, nie mógł. Ochroniarz był silniejszy. Nie wiedział właściwie co tu się dzieje. Dlaczego Rothsonowi, aż tak zależy na zamknięciu Hogwartu. Dlaczego teraz zależy mu na ich śmierci. Może wiedzą za dużo ?
Chłopak usiłował sobie przypomnieć zaklęcie niewerbalne umożliwiające mu wyjście z uścisku osiłka.

- No myśl, myśl! - ponaglał sam siebie.

I nagle stało się. Oślepiło go jasne światło. Nie czuł na sobie ochroniarza. Wokół niego nie było nic, poza drzewami. Zobaczył, że na ziemi leżą jego przyjaciele. Po kolei podszedł do każdego z osobna. Żyli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz